Nie chciałem jechać do Wenecji. To znaczy trochę chciałem, ale sądziłem, że będzie beznadziejnie. Że będzie koszmar do potęgi grozy. Bo wiecie, są na świecie miejsca, których stopień przereklamowania, przemnożony przez ilość turystów na metr kwadratowy, daje tak fatalny wynik, że naprawdę trudno zachować zimną krew. Oj, byłem już w wielu takich miejscach, oj już się nie raz zawiodłem. Na przykład w Paryżu, o którym jeszcze nie pisałem (ale kiedyś napiszę, słowo zucha!) czy tam w innej Florencji.
Jadąc do Wenecji, spodziewałem się więc najgorszego, ale wiedziałem, że muszę to zrobić. Bo raz, że z Wenecji bliżej do domu, a postój i tak gdzieś trzeba było odbębnić, a dwa że są takie miejsca które zwiedzić po prostu trzeba. Dlatego zagryzłem zęby i stwierdziłem: kij tam, damy radę. I wiecie co?
Cholera, nawet mi się podobało. Ba, powiem więcej, Wenecja jest naprawdę rewelacyjna!
Ale zacznijmy od początku, czyli…
Nocleg w Wenecji
Wenecja jest miastem dosyć drogim, wiec znalezienie taniego hotelu na samej wyspie może sprawiać nieco problemów. Przez „nieco problemów” mam tu na myśli, że nie znajdziecie taniego hotelu na samej wyspie (a jeżeli znajdziecie, to z takim szczęściem zamiast się włóczyć po Wenecji polecałbym wypad do najbliższej kolektury totolotka).
Alternatywą są noclegi na stałym lądzie, skąd sobie do historycznego centrum dojedziecie busikiem, gdzie można poszukać jakiegoś fajnego, przytulnego pokoiku o wymiarach metr na półtora w znośnej cenie. Jeżeli natomiast niestraszny wam jest zew natury, to proponuję skorzystać z pola namiotowego – duża przestrzeń, niska cena i radość, czysta radość.
Zdaje się, że przed wyjazdem miałem upatrzony jakiś kamping, ale już nawet nie pamiętam, czy ten, na którym nocowaliśmy, był tym samym, co go sobie upatrzyłem. Po dotarciu na miejsce okazało się bowiem, że tuż obok siebie znajdują się trzy pola, więc można sobie, wiecie, do wyboru do koloru. Ostatecznie spaliśmy na Camping Venezia Village i mogę tę miejscówkę bez większych obaw polecić. Spora ilość drzew daje niezbędny cień, a kible i prysznice są w miarę czyste. Jest kryty (dodatkowo płatny) basen, restauracja z niezbyt dobrym jedzeniem oraz sklepik który zwykle jest nieczynny, co i tak nie ma większego znaczenia, bo nic tam praktycznie nie ma (podczas mojej wizyty nie było tam chociażby przejściówek do prądu). Oprócz tego mały plac zabaw (dzieciok korzystał), dwa stoły do ping-ponga (pan Koszmarny korzystał) a całkiem blisko, przynajmniej samochodem, dosyć duży sklep spożywczy, gdzie da się kupić wszystko co potrzeba (czyli wino).
Spod kampingu co kilka minut odjeżdżają autobusy, które w niecały kwadrans dowieść was mogą na Piazzale Roma, czyli plac tuż przy samej wyspie. Bilet w obie strony kosztuje dwa i pół jurka, a nabyć je można drogą kupna w recepcji kampingu (tam też można otrzymać dokładne info, jak dotrzeć na przystanek i w jaki autobus wsiąść).
Wyspa
Turystów jest tam zatrzęsienie, ale, o dziwo, specjalnie mi to nawet nie przeszkadzało. Być może było tak dlatego, że w przeciwieństwie do chociażby Pizy, w Wenecji nie ma jednego konkretnego miejsca, które jest fajne. To cała Wenecja jest świetna. Można się więc zagubić w niewielkich uliczkach, gdzie ludzi jest już mało, przystawać można na niewielkich mostkach przecinających malutkie kanały i to jest w tej całej Wenecji najfajniejsze. Szwendanie. Background. Nie tam plac świętego Marka, nie tam Grand Canale, tylko zaułki. No, urocze kurde są. Oczywiście jest brud (co jest fajne), bo woda ta cała w tych kanałach się przecież przelewa, bo gryzonie, bo to-tamto.
Co tam zresztą będę gadał, lepiej pokażę na zachętę zdjęcie z wywieszonym praniem:
Co warto zobaczyć w Wenecji?
Otóż zobaczyć można wiele, a warto wszystko. Architektura miasta to nachodzące na siebie wpływy baroku, gotyku, renesansu i wczesnego Gierka. Co jest czym, tego wam nie powiem, gdyż na architekturze znam się gorzej niż na obróbce skrawaniem, a o tej ostatniej nie wiem kompletnie nic. Jeżeli jednak chcecie obskoczyć główne punkty turystyczne, to niewątpliwie warto będzie zwiedzić…
Plac św. Marka
który, choć duży, to i tak ledwo mieści znajdujące się na nim tłumy. Poniżej najmniej efektowne ujęcie tegoż placu, jakie udało mi się znaleźć w domowym archiwum. Oczom uważnych czytelników na pewno nie umknie delikatnie zarysowane ramię dźwigu na trzecim planie.
Gdy już dostrzeżecie ramię dźwigu, proponuję, byście rzucili okiem na budynek po waszej prawej, ten z kopułami, jest to bowiem bazylika. Owa bazylika, podobnie jak sam plac, nosi imię świętego i, co śmieszniejsze, też Marka. Mówiąc wprost, jeżeli spojrzycie na zdjęcie powyżej, zobaczycie może nie w pełnej, ale tak jakoś w 3/4 okazałości słynną Bazylikę św. Marka.
Obok Bazyliki (obok w sensie na placu, a nie na zdjęciu) stoi niejaki pałac Dożów, czyli Palazzo Ducale. W pałacu tym, jak sama nazwa wskazuje, mieszkał sobie zwykle człowiek, który był władcą Wenecji i w związku z tym kazał na siebie mówić per Doża (tak było do czasu, aż któryś z kolei Doża stracił władzę i już mógł se tylko kazać). Teraz nikt tam nie mieszka, gdyż bowiem spora część pałacowych pomieszczeń została udostępniona turystom i, jak mniemam, zbyt duży panuje w owym miejscu harmider.
Enyłej, pałac Dożów prezentuje się mniej więcej tak:
Most Rialto i inne mosty
czego, jak czego, ale mostów w Wenecji nie brakuje. Na początek warto przyjrzeć się najstarszej przeprawie przez Grand Canale, czy mostowi (mostu?!) Rialto. Na poniższej fotografii możecie go ujrzeć w wyjątkowo ciekawym ujęciu, gdy jest gustownie oraz w połowie zasłonięty przez sympatyczną reklamę. Przy okazji warto zwrócić uwagę na drugi plan, gdzie, jak widać, stoi dźwig. Stoi i, jak mniemam, buduje kolejne zabytki.
Jeżeli chodzi o inne mosty, to na uwagę zasługuje niewątpliwie Most Westchnień, znajdujący się przy Pałacu Dożów. Z jednej strony nie można temu mostu (mostowi?!) odmówić niejakiego uroku, z drugiej strony, oglądaliście go już na tylu filmach, że jego widok zapewne mógł już Wam dawno obrzydnąć.
Tyle jeżeli chodzi o obowiązkowe punkty programu, ale, jak już wcześniej pisałem, to wszystko nic, bo liczą się przede wszystkim zaułki. Jeżeli na dojedziecie na wyspę autobusem/samochodem to na początek będziecie u wyjścia Grand Canale. Przejdźcie przez całość w stronę placu świętego Marka. Wróćcie inną drogą. Będzie fajnie, zaręczam.
Jeżeli ktoś ma fantazję, może też się przepłynąć gondolą. Cena za półgodzinną przejażdżkę to okolice 100 jurków. Liczy się za łajbę, a nie osobę, więc opłacalność takiej inwestycji w dużej mierze zależy od tego w jak dużej grupie jesteście. Przy sześciu osobach, powiedzmy, że cena znośna. Przy dwóch (czyli ty plus kobieta lub mężczyzna), to już zależy jak bardzo chcesz swej drugiej połówce zaimponować. Jak dla mnie szkoda kasy, i bez gondoli imponuję już swej pani Żon na zbyt wiele sposobów 😉
Kiedy jechać?
Ponieważ Wenecja jest miastem nieco zatłoczonym, polecałbym raczej wizytę poza sezonem. Ale oprócz tego, że jest to miasto zatłoczone, jest to też miasto, którego niedługo może nie być (gdyż ponieważ zatonie), dlatego odradzałbym czekanie do emerytury. Jeżeli złożymy do kupy te dwa zdania, to wyjdzie nam, że najlepszym możliwym terminem odwiedzin Wenecji, będzie najbliższy wrzesień.
Co kupić?
Na przykład lody, bo lody są tam, jak zresztą wszędzie we Włoszech, bardzo dobre. Ale zdając sobie sprawę z tego, że lody może być trudno przewieść w bagażu podręcznym, można też kupić jakiś inny souvenir. Na przykład wenecką maskę, których ogromny wybór znajdziemy na rozstawionych przy ulicach przy kanałach straganach. Pan Koszmarny przyzna szczerze, że sam taką maskę kupił. Swemu dzieciokowi oczywiście, który bardzo, ale to bardzo chciał coś z Wenecji mieć.
– Ale co chcesz mieć dziecko? – zapytałem.
– Coś fajnego tato – usłyszałem w odpowiedzi.
Więc kupiłem mu tę maskę, bo raz, że bardzo ładna i z Wenecją silnie związana, a dwa, że kosztowała tylko jeden euro. Ten mój dzieciok to ma szczęście, że ma takiego ojca, prawda?
Ile być?
Przyjechaliśmy wieczorem, rozbiliśmy namiot i przekimaliśmy. Drugi dzień cały w Wenecji i nocleg na kampingu. Trzeci wyjazd z samego rana, czyli łącznie na zwiedzanie miasta mieliśmy jeden pełny dzień. Na początek wystarczy, z dzieckiem nie chciałoby mi się zostawać dłużej. Ale gdybyśmy byli tylko we dwójkę to spokojnie mógłbym być tam ze trzy-cztery dni.
Czy drogo?
No, tanio nie jest. Drogie są, jak już mówiłem noclegi. Żarcie w knajpach – raczej też. Oczywiście to pierwsze można zastąpić kampingiem (polecam!), a to drugie da się jakoś przeżyć (na przykład zastąpić jakąś śmieciową knajpą – tak zrobiliśmy).
Czy jedzenie dobre?
Weszliśmy do przypadkowej knajpy, więc nie porwało.
A jak z dzieciokami?
W Wenecji był jeszcze tylko jeden dzieciok (drugi w sferze marzeń żona, czy też, patrząc od drugiej strony, w sferze moich koszmarów), lat trzy. Mieliśmy oczywiście wózek spacerówkę. Ogólnie z dzieciokiem da się przeżyć, choć nie jest to miejsce super komfortowe. Raz, że nie wszędzie da się przejechać wózkiem, często trafia się na schodki itp, więc pan Koszmarny musiał, chcąc nie chcąc, ćwiczyć muskułę poprzez noszenie dziecioka, oraz chwytność palców poprzez taszczenie wózka. Dwa, duża część kanałów, szczególnie tych najfajniejszych, czyli małych i na uboczu, nie odgrodzono w żaden sposób od uliczek, co sprawiało, że dziecioka trzeba było mieć nieustannie na oku. Wózek spacerówka sprawdził się więc średnio, lepsza byłaby podejrzewam smycz.
Ale, ale… pomimo tych zastrzeżeń, pamiętajcie, że to jednak miasto w kraju bądź, co bądź, w miarę cywilizowanym, więc tragicznie nie jest i obecność dziecioka w żadnym razie nie może być wymówką, by do Wenecji się nie wybrać. Bo wybrać się, rzecz jasna, warto!
Ach Wenecja, czy tam wrócę?
Nie mam nic przeciwko. Najlepiej bez dziecioków, sobie pomyślałem, z samym żonem na przykład moglibyśmy pojechać. Nie na długo, dwa trzy dni byłyby zapewne wystarczające. Tak, żeby sobie pochodzić na spokojnie, w knajpkach posiedzieć, winka się napić. Dobre miejsce, wprost idealne na dwuosobowy wyjazd w parze mieszanej (lub niemieszanej – jeżeli ktoś preferuje). Jedyne co mnie powstrzymuje przed zainicjowaniem takowego, jest obawa, że ten romantik wypad skończyłby się pojawieniem na świecie dziecioka numer trzy… a tego, wierzcie mi lub nie, pan Koszmarny mógłby już nie przeżyć.
Czy polecam?
Oczywiście! Miodność na pięć plus!
Wenecja była marzeniem męża, więc wizyta odhaczona. Teraz pora na marzenia żony.
Kanały i płynięcie gondolą robi nie małe wrażenie.
Spodobał mi się pomysł, żeby w pierwszej kolejności spełniać marzenia męża – muszę wprowadzić ten zwyczaj w mojej rodzinie 😉
Wenecja to niesamowite miejsce! Musimy odwiedzić jeszcze raz 🙂
Brzmi jak zalążek dobrego planu 😉
Czytam i oczom nie wierzé. Ty taka maruda i zachwycony Wenecjá. Bylam w wielu miastach wloskich dla mnie to jest…najgorsze. Tandeta popdzana tandetá, kanal i budynki nad nim to jakis koszmar. Bazylika – badziwiarska, jak z odpustu w Turcji….Palac, nic specjalnego. Wszédzie tlumy (bylam w Marcu), drogo i kiczowaro. Florencja Ciebie nie urzekla, a mnie owszem i Piza tez..popatrz i tu sie roznimy. Nigdy wiécej do Wenecji nie wróce.
Musiałem mieć słabszy dzień, to się więcej nie powtórzy 😉