Po wizycie w opustoszałym Počitelj, pan Koszmarny był przekonany, że nikt poza nim nie wpadł na tak wspaniały pomysł, by zwiedzać Hercegowinę. Że wszędzie jest pusto i nigdzie nie ma tłumów. Jak błędna to była hipoteza, przekonaliśmy się jeszcze tego samego dnia, gdy przyszło nam odwiedzić…
Spis treści
Wodospady Kravica
Otóż, proszę sobie wyobrazić, że tam pojechaliśmy, nad te wodospady. Na miejscu czekał na nas duży parking, zapełniony może w jednej czwartej. Sporo autokarów, niektóre na polskich blachach. Przy jednym z nich podstarzały król życia obrazowo tłumaczył towarzyszącej mu kobiecie, jak głęboko ma te wszystkie Bośnie, te całe Hercegowiny i że to już ostatni, ale to naprawdę ostatni raz, kiedy dał się namówić na wycieczkę objazdową. Przybiłem królowi mentalną piątkę i poszliśmy do kasy uiścić opłatę za wstęp.
Cena wodospadów
Opłatę pobierał ogorzały typ, siedzący w budce przypominającej stary kiosku ruchu. Na szybie wisiał cennik, z którego wynikało, że za wejście zapłacimy fortunę. Typ z budki, widząc nasze zagubienie, rzekł do nas żebyśmy się nie przejmowali, bo tym cennikiem, co wisi, to sobie można wiadomo co podetrzeć. W sensie, że nieaktualny. Zdaniem ogorzałego typa, jedyny aktualny cennik znajdował się w jego głowie i na tym powinniśmy bazować.
Ostatecznie za trzy i pół osobową rodzinę pan Koszmarny zapłacił coś w okolicach 4 KM (8-9 zł). Nie jest to może dużo, ale i poczułem się jak frajer, gdyż ponieważ podczas naszej rozmowy z typem bazującym na cenniku w głowie, inni wchodzili nie płacąc nic. Jeżeli więc miałbym dla zarządzających wodospadami Kravica jakąś radę, to brzmiałaby ona prosto: zatrudnijcie, motyla noga, jeszcze jednego pracownika!
Czy warto zobaczyć to całe Kravica?
Czym jest wodospad, chyba każdy wie. Otóż jest to woda, która spływa z góry na dół. I tak sobie płynie. I można patrzeć, i robić zdjęcia. Dokładnie takie też są wodospady Kravica. Jest to grupa wodospadów umiejscowiona wzdłuż rzeki Trebižat, z których woda spływa sobie zgodnie z prawidłami fizyki. Może na nią patrzeć i można robić zdjęcia. Niby wszystko fajnie, ale w przesadny zachwyt jakoś nie popadłem.
Nie popadłem w ten zachwyt zapewne przez turystów. Otóż jest przy wodospadach Kravica wielu i spośród tej wielości niemała część się kąpie. Nie żeby pan Koszmarny miał coś przeciwko ludzkim kąpielom, wręcz przeciwnie. Niech się kąpią (pan Koszmarny ceni dbałość o higienę, szczególnie u innych), ale żeby tak przy wodospadach? Tylko dlatego, że te tworzą piękne jezioro? No niby można. Ale jak nie muszę, to chyba wolę nie oglądać.
Się mówi, że to jedna z głównych atrakcji okolic Mostaru, te całe wodospady. Może i dobrze się mówi, bo okolica rzeczywiście piękna. Pana Koszmarnego jakoś nie urzekły, ale nie żeby zaraz odradzał wizytę. Jechać można, ale lepiej bez nastawienia, że na miejscu czeka nas dziki szał. Zresztą, pamiętajcie że byłem tu w wysokim sezonie (koniec lipca), a wtedy przecież Bałkany, Europa i świat cały ugina się pod ciężarem turystów. Może poza ostatnią broniącą się enklawą, czyli Počitelj.
Podsumowanie
Nasz informator z Czarnogóry (którego serdecznie pozdrawiamy w języku którego nie rozumie!), stwierdził, że wodospady Kravica są lepsze niż te w Jajcach. No cóż, dobrze, że pan Koszmarny nie ufa swoim informatorom, bo jeszcze byśmy do tych Jajec nie pojechali. Ale pojechaliśmy (relacja już się pisze) i teraz wiemy. Jajce są lepsze.
Żeby jednak nie było, że katarakty rzeki Trebižat się do niczego nie nadają, przedstawię wam mój mały, prywatny ranking cieknącej wody na post-jugosłowiańskich Bałkanach. Prezentuje się on mniej więcej tak:
- Jeziora Plitwickie
- Niagara bonzai, czyli wodospad w mieście Jajce
- Wodospady Kravica
- Wodospad Krka
Jak widać, gdyby był to mecz żużlowy, Chorwacja zremisowałaby z Bośnią i Hercegowiną w stosunku trzy do trzech 😉
Zadeptanie – 5/6
Główna atrakcja Hercegowiny
Do Mostaru zjeżdżamy wieczorem, ale nie że późnym, bardziej takim w sam raz, gdy słońce się powoli skrywa za horyzontem, lecz jeszcze jest na tyle widno, by pan Koszmarny do spółki ze swoją kurzą ślepotą nie spowodował drogowego karambolu. Pierwsze wrażenie zza okien naszego koszmarbilu? Pustki. Mało samochodów, niewielu przechodniów, nawet gołębie nie srają. Oczywiście im bliżej historycznego centrum miasta, tym drogi coraz bardziej zapełnione, ale umówmy się: daleko Mostarowi do Łomży w dzień targowy.
Nocleg w Mostarze
Chwilę kręcimy się w kółko, aż wreszcie zawodny GPS doprowadza nas na ulicę Gojko Vukovica i każe zatrzymać się pod sklepem. Wymachujemy głowami to w jedną, to w drugą, ale za huhu nie potrafimy znaleźć szyldu naszej wspaniałej noclegowni. Mówię więc do pani Żon:
– To ja bym może do sklepiku… – nie kończę zdania, bo przecież wiadomo, co zamierzam kupić i ile tego piwa konkretnie.
– Ja ci pójdę, ja ci do sklepiku, ty koszmarze mojego życia – odpowiada (może nie dokładnie tymi słowami, ale wiadomo o co chodzi) pani Żon – lepiej szukaj tego pokoju, co go zamówiłeś w tym swoim internecie.
Wzruszam ramionami, nie siląc się na wyjaśnienie, że przecież internet nie jest mój, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas, zanim go nie podbiję. Odpinam pas bezpieczeństwa i wysiadam z auta. W meczecie nieopodal muezin nadaje swój beat na wieczorną pogawędkę z siłą wyższą, na ławce nad rzeką siedzi dwóch starszych panów, którzy grają w jakąś kanastę czy tam inne makao. Na murach straszą ślady po kulach z broni maszynowej oraz seria rachitycznego graffiti, niosącego zapewne przekaz pokroju „twoja stara daje za osiem rubli”.
A ja idę. Po kilkudziesięciu krokach dochodzę do wniosku, że starczy tego łażenia i skręcam w przypadkową uliczkę. Tam zagaduję równie przypadkowego człowieka, który ni w ząb nie mówi po angielsku, ale za to z niezrozumiałych przyczyn rozumie polski. I ten przypadkowy człowiek tłumaczy mi w swoim bałkańskim języku, który o dziwo ja również świetnie rozumiem, że mam wrócić tam, skąd przybyłem. To znaczy, nie że do Polski, lecz pod ten sklepik, co obok niego zaparkowałem. Przy tym sklepiku bowiem znajduje się wejście do ciasnej, bocznej uliczki, w którą to uliczkę powinienem wejść, a będzie mi dane.
Pani Dont-Łory
Wracam więc pod sklepik, wchodzę w uliczkę tak wąską, że rower by się ledwo zmieścił i rzeczywiście jest mi dane. Na końcu uliczki znajduje się bowiem niewielki parking, gdzie wita mnie z uśmiechem i rozpostartymi ramionami właścicielka pensjonatu. Wymieniamy się zwyczajowym najs tu mit ju i w ogóle, ja mówię, że na booking-u zamawiałem, ona, że dont łory i prowadzi do apartamentu.
Wtedy mówię, że dziecko mam małe (dłońmi pokazuję nawet jak małe) i czy byłaby opcja łóżeczka, a ona, że dont łory, nie tylko opcja, ale i nawet łóżeczko będzie. Co tam zresztą łóżeczko, tu, patrz pan, mówi wskazując na niewielką półkę, są kapcie, największy wybór w Mostarze (a może nawet na Bałkanach), więc dont łory. Patrzę na tę niewielką półkę i stwierdzam, że rzeczywiście – dużo tych kapci. Pani stwierdza, że już wszystko jasne i ponownie mnie prowadzi na zewnątrz, na ten minimalistyczny parking, gdzie się pierwszy raz spotkaliśmy.
Miejsce, o którym tu mowa, to Zigana Apartments. Niech nie zraża was moja relacja, bo nocleg był prima sort i zdecydowanie mogę go polecić. Uwaga: jeżeli komuś się wydaje, że z polecania mam jakieś frukty, to świetnie mu się wydaje, bo rzeczywiście booking.com odpali mi (w przypadku rezerwacji z mojego linka) drobną prowizję. Zapewniam jednak, że dla was to żadna strata – cena pozostaje bez zmian.
Parkowanie
Wtedy ja jej mówię, że samochód mam pod sklepikiem, a tam chyba zakaz postoju. Na co ona: dont łorry, park hir. I wskazała ręką na ten parking, co na nim staliśmy, a był on, jak już mówiłem, niewielki. Taki na góra dwa samochody, podczas gdy już ich stało pięć. Poskubałem się po głowie i mówię, no ale zaraz, pani droga, jak tu hir? Tu się mnie samochód raczej nie zmieści, tu, to ja bym się bał rowerem wjechać, żeby nie zarysować, a co dopiero moim koszmarbilem?
Ale pani Dont-Łory, dalej swoje, że dont łory, że będzie perfekt, że ona mnie poprowadzi. Siła jej perswazji (połączona z brakiem pomysłu na alternatywę) sprawiła, że przystałem na propozycję. I się zaczęło. Nie że na dwa razy, na piętnaście razy wykręcałem, nie że na centymetry – centymetry to luksus – na nanometry, tu trochę, tam trochę, aż, choć do dziś w to nie wierzę, udało się wjechać. Perfekt – powiedziała pani Dont-Łory, po czym kontynuując: dont łory, slip łel, tumoroł ju łił pej et cetera.
Więc ja na to, że ołrajt.
Walka z czasem
Zainstalowaliśmy się w apartamencie. Już mieliśmy ruszać w miasto, gdy młodszy dzieciok niespodziewanie zasnął. No to sobie pozwiedzaliśmy, myślę i idę poinformować dziecioka starszego, że zmiana planów, że nigdzie nie idziemy. Idę, idę, aż dochodzę i widzę, że dzieciok starszy też śpi. Powiem o tym pani Żon, postanawiam i idę do niej, idę, idę, aż dochodzę, a ta… tak, zgadliście, jara szluga 😉
Patrzę na zegarek. Może jeszcze zdążę rzutem na taśmę do sklepiku, myślę sobie, więc wybiegam. I biegnę, biegnę, biegnę…
PS. Zapomniałem napisać, że do wodospadów Kravica jest całkiem blisko od granicy Chorwacji. A skoro Chorwacja wciąż pozostaje wśród Polaków niezwykle popularnym kierunkiem wakacyjnym, to pragnę zasugerować, że warto poświęcić jeden dzień na plaży i wybrać się na zwiedzanie Bośni i Hercegowiny. Ta ostatnia obfituje bowiem w niezwykle ciekawe miejsca.
Super lekkie pióro PanieKoszmarny 😀 Wodospady cudowne … gdyby nie ilość turystów.
P.S. Powodzenia z planami do 2020 😉
Super miejsce musze je odwiedzić!
Bardzo fajnie i ciekawie piszesz, też mam zamiar jechać do BiH 🙂 jaką trasą z Pl jechałeś? Pozdrawiam
Przez Węgry, bo irytuje mnie słoweńska winieta. Dzięki i też pozdrawiam!
Dziękuję za odpowiedź , mieliśmy w tym roku się wybrać ale nie wiadomo jak to będzie teraz:(
Nie taki koszmarny PanKoszmarny jak się maluje (a maluje się?) 🙂 Po przeczytaniu kilku wpisów o Bo end He – już wiem jaki kierunek wakacyjny obierzemy w 2024 roku! Nie Rumunia jak było w planach (przeważył wpis o plażach Constanty 😉 a właśnie Bo end He. No te wszechobecne kapcie mnie skusiły (nigdy się nie nie miesciły do bagażnika 🙂 Powiedziałam więc do Pana Męża – Dont łory naj dir 0 kapcie bedą tam już na nas czekały :-))))