Podczas przedwyjazdowego rekonesansu natrafiałem na liczne opinie, jakoby Carvoeiro mocno różniło się od innych miejscowości wypoczynkowych Algarve. Miało to być malownicze i przeuroczo położone miasteczko, z którego nie wycieka wszechobecna tandeta oraz dzikie tłumy turystów. No cóż – pomyślał pan Koszmarny – trzeba przekonać się na własne oczy. I jak on pomyślał, tak ja zrobiłem. I przekonałem się, na te własne oczy, że Carvoeiro, choć rzeczywiście ciekawie położone, aż tak istotnie nie wybija się na tle pozostałych kurortów, jakie oferuje południowa Portugalia.
A kilka z nich widziałem, bo miałem wynajęty samochód – co wam też polecam. Tu możecie sprawdzić aktualne ceny wypożyczalni.
Spis treści
Plaża w Carvoeiro
Tu też mamy pierdyliard sklepików, turystycznych knajpek i duszną atmosferę. Najpierw ciężko zaparkować. Potem ciężko przejść ulicą. Bo sklepiki wszędzie i wciąż te same słowa dziecka: no tata, no weź, no kup mi ten kolejny kompletnie niepotrzebny szajs, który nawet nie wiem do czego służy i którego za Chiny ludowe nie zmieścimy do bagażu podręcznego. A jak już wreszcie dotarliśmy do morza, to okazało się, że ciężko wytrzymać, gdyż akurat wybiło południe i z nieba nad Carvoeiro polał się skwar.
Zobaczyliśmy więc miejską plażę, która choć wygląda bardzo ładnie, malowniczo i ten, no, niepowtarzalnie, to nosi cechę dyskwalifikującą wszystkie miejskie plaże na świecie, czyli jest miejska. Dzieci szybko stwierdziły, że trochę tu gorąco i one chcą z powrotem do Polski. Na co pani Żon odparła, że, do diabła, jesteśmy dopiero trzeci dzień w Portugalii i nigdzie nie wracamy.
Na co dzieci: łeee, łeee, łeee.
Pani Żon: dobra, możemy kupić lody.
Dzieci: super, lody, super.
Pani Żon: dobrze, to tatuś zapłaci.
Tatuś, czyli pan Koszmarny, czyli ja: <z rezygnacją sięga po portfel>.
W Carvoeiro byliśmy na jednodniowej wycieczce, bo naszą bazą wypadową po Algarve były okolice Albufeiry (mieliśmy świetny nocleg w Villas Joinal – polecam!). Z perspektywy czasu, muszę przyznać że i samo Carvoeiro nie byłoby takie złe do przekimania, szczególnie jeśli udałoby się znaleźć coś w atrakcyjnej cenie (tu możesz poszukać).
Piękne klify
Korzystając z okazji, że dzieci zajęły się lodami, wziąłem swój odpowiednik Zorki pięć i udałem się na mały zwiad. W pocie czoła (literalnie), wspiąłem się po schodach obok plaży, aż dotarłem pod bliżej niezidentyfikowany kościół. Za kościołem moje wprawne oko dojrzało plac zabaw, więc mój (równie wprawny) umysł doszedł do wniosku, że całe szczęście, iż wybrałem się na spacer sam. Bo gdybym to zrobił z dziećmi, to pół dnia byłoby w plecy. Pomyślałem chwilę o tym, jakiego mam farta, a potem odwróciłem się w stronę morza. By zobaczyć takie coś:
Widoki, sami chyba przyznacie, niczego sobie. Na szczycie klifu, wzdłuż linii brzegowej, poprowadzona została niewielka ścieżka, która aż się prosiła, by na nią wejść. Niestety wcześniejsza wspinaczka, medytacja przy placu zabaw oraz zrobienie kilku fotografii zajęło mi zbyt wiele czasu i musiałem wracać.
Algar Seco
Potem doczytałem, że był to niewybaczalny błąd. Jak się bowiem okazało, promenada wzdłuż klifu prowadziła do Algar Seco, czyli zjawiskowych formacji skalnych, powstałych w wyniku ciągłego ataku zjednoczonych sił wiatru i oceanicznych fal. Jak one (formacje, a nie fale) wyglądają, możecie zobaczyć chociażby na blogu Tasty Travel. Tutaj powiem tylko, że centrum Carvoeiro dzieli od Algar Seco zaledwie 750 metrów. Co ciekawe, ścieżką da się nawet dojść do słynnej plaży Benagil. Jest to sporo dłuższa, bo 12-kilometrowa wycieczka (którą można skrócić wykupując rejs motorówką).
Ja tymczasem zszedłem na dół. Tam okazało się, że dziecioki zjadły lody i zaczęły typowe dla siebie: łe, łe, tata, my też chcemy na górę. Z rezygnacją schowałem twarz w dłoniach i nie wiem, jakby się wszystko dalej potoczyło, gdyby nie pani Żon. Ta bowiem powiedziała: bez sensu na górę. Chodźmy lepiej kupić ten kompletnie niepotrzebny szajs, który nawet nie wiecie do czego służy i którego za Chiny ludowe nie zmieścimy do bagażu podręcznego.
#carvoeiroboxes
Żeby zagłuszyć poczucie traconego czasu, w drodze do sklepu obfotografowałem wszystkie napotykane skrzynki elektryczne. Zanim zapytacie, po jaką cholerę, wyjaśniam, że są one elegancko ozdobione malunkami. Owo eleganckie ozdobienie jest wynikiem ciężkiej pracy dwóch zapaleńców, o których można poczytać chociażby na tej stronie. W skrócie: chłopaki postanowili zrobić rzecz niewykonalną i urozmaicić tutejszą przestrzeń miejską.
Dziecko w sklepie
W końcu dotarliśmy do sklepu. Tam dziecioki przybrały pozy starożytnych filozofów i zaczęły się zastanawiać: co im będzie najbardziej niepotrzebne? Przeznaczenie którego przedmiotu jest im zupełnie obce? Co ma największe szanse, by nie zmieścić się do bagażu podręcznego? Wreszcie, po kwadransie albo nawet dwóch, stanęło na szajsie w kolorze zielonym, który po nadmuchaniu miał przyjąć postać gigantycznej żaby.
Pani Żon: czy na pewno, dzieci drogie, tego właśnie chcecie?
Dziecioki: <myślą, czy nie poświęcić kolejnej godziny na zastanowienie>
Pani Żon: dobra, niech będzie. Dajcie tatusiowi, to wam kupi.
Tatuś, czyli ja: <z głębokim westchnieniem sięga po portfel>.
Poszedłem do kasy. Tam powitała mnie radosna pani, która rzekła, że zielony szajs kosztuje 9,99 euro. Westchnąłbym znów, ale już mi powietrza zabrakło, więc tylko podałem jej kartę. Radosna pani bardzo się ucieszyła, lecz stwierdziła, że ni-hu-hu tak się zapłacić nie da, gdyż bowiem cash only.
Ja na to, że jak cash only, skoro widzę napis iż akceptują karty. Na co radosna pani, że pewnie, że jasne, że co by ludzie w Algarve powiedzieli, gdyby oni kart nie akceptowali. Szkopuł polega na tym, że płatność kartą możliwa jest w ich wyjątkowym sklepie z szajsem dopiero od 10 euro, a mój zielony szajs, który po nadmuchaniu przybierze kształt gigantycznej żaby, kosztuje zaledwie 9,99. Więc, jak sam pewnie widzę, sytuacja jest nie do polubownego rozwiązania.
Niemoralna propozycja radosnej pani
Zerknąłem do portfela, ale po lodach, które kupowałem przed chwilą, zostało mi już odrobinę mniej gotówki niż wymagane 9,99 euro. No cóż, skoro nie mógł mnie uratować portfel, trzeba było sięgnąć po fortel. Wziąłem więc z półki najtańszą gumę do żucia i dodałem ją do swego, że się tak profesjonalnie wyrażę, koszyka zakupowego. Tym sposobem łączna cena produktów przekroczyła dziesięć euro, a ja, jakby nie patrzeć, rozwaliłem system.
Radosną panią bardzo ucieszył mój sukces. Może nawet za bardzo, bo od razu zapytała:
– Du ju łont mi to blow?
I teraz będzie mała dygresja: otóż jak byłem młodszy mam takiego jednego kolegę, który w młodości nie przepadał za nauką języków obcych. Wolał sobie, ten kolega, oglądać filmy. Nie był przy tym przesadnie wybredny jeżeli chodzi o gatunki, więc wśród filmów, które oglądałem ten mój kolega oglądał, zdarzały się również filmy… no powiedzmy, że przyrodnicze. Te, powiedzmy że przyrodnicze, filmy były na kasetach VHS i wcale nie należały do moich jego rodziców, którzy przecież nie byliby na tyle nierozważni, żeby ukrywać je w komodzie pod wykrochmalonymi obrusami.
W każdym razie… Spora część wspomnianych wyżej filmów była po angielsku i dosyć często padało w nich słowo blow. Dlatego teraz kojarzy mi się ono, to znaczy temu mojemu koledze, dosyć jednoznacznie. Z aktywnością taką, jakby to delikatnie powiedzieć, sami wiecie.
Planujesz wakacje do Portugalii i chcesz się po tym pięknym kraju poruszać samochodem? W takim razie koniecznie zerknij na mój tekst: wynajem samochodu w Portugalii.
Portugalska żaba
Koniec dygresji. Wracamy do sklepu w Carvoeiro i mojej reakcji. A ta ostatnia była taka, że najpierw zdębiałem, a potem z udawaną obojętnością wzruszyłem ramionami. Radosna pani szybko zauważyła, że chyba jej do końca nie rozumiem, przystawiła więc swój kciuk do ust i dmuchnęła w niego kilka razy (zapewne chciała mi w ten sposób pokazać, jak ona będzie robić to całe blow). Sam nie wiem, co za dziwna linia skojarzeń mnie opętała. Ale spójrzcie: najpierw lody (niby pistacjowe, ale jednak), potem guma (niby do żucia, ale jednak), a teraz jeszcze to blow i dmuchanie w kciuk…
– Du ju łont mi to blow jur frog? – uściśliła radosna pani.
Wtedy już kompletnie się zakręciłem. Żaba? Jaka znowu żaba? Czyżby Portugalia prezentowała mi w ten sposób swój koloryt lokalny? Czyżby było tak, że to, na co w Polsce mówi się Wacek albo Fred, tu określa się mianem żaby? Pytań stawiałem wiele i pewnie postawiłbym ich sobie jeszcze więcej, gdyby nie to, że wreszcie załapałem o co chodzi.
A chodziło oczywiście o to, że radosna pani pragnęła nadmuchać kompletnie niepotrzebny szajs, który właśnie kupowałem. Ten sam, co miał przyjąć postać gigantycznej żaby.
Plaża Benagil (ad Kalendas Graecas)
Po nabyciu kompletnie niepotrzebnego szajsu oraz udowodnieniu samemu sobie, że w młodości naoglądałem się zbyt dużo filmów powinienem rozsądniej dobierać kolegów, postanowiliśmy podjechać na jakąś plażę. Nie, żeby pan Koszmarny potrzebował do szczęścia wizyty na plaży, no ale skoro już w tym Algarve jesteśmy, to grzechem byłoby nie zobaczyć tych podobno w Europie najpiękniejszych.
Początkowo planowaliśmy wycieczkę na słynną Praia de Benagil, czyli jaskinię z dziurą w sklepieniu, dzięki której to dziurze jaskinia przemieniła się jedną z dziwaczniejszych plaż. Z Carvoeiro jest tam dosyć blisko, więc moglibyśmy szybko podjechać i wynająć na miejscu jakąś motorówkę. Niestety, tego dnia morze było mocno wzburzone, więc doszliśmy do wniosku, że podróż motorówką mogłaby się źle skończyć dla dziecioków. No bo one takie małe, bezbronne i irytujące, że aż mógłby pan Koszmarny nie wytrzymać i je w złości wyrzucić za burtę. To oczywiście żart (tak, to jest żart – pan Koszmarny kocha swe dziecioki jak nic innego na świecie), ale los nie jest przecież od tego, aby go kusić.
A tak serio: rejs na Benagil lepiej zaplanować z wyprzedzeniem (tu możesz sprawdzić aktualne ceny).
Skoro więc odpadła jaskinia Benagil, to alternatywa mogła być tylko jedna…
Ale o tym, to już w zupełnie innym wpisie. Trzymajcie się!
Zadeptanie: 4+/6
Opinia ogólna: cudów nie ma.
Rozbawiła mnie Twoja opowieść o kupowaniu zielonego „szajsu” i przedziwnych skojarzeniach (tak myśleć może tylko facet) z panią ekspedientką. Jestem ciekawa, czy na kasetach VHS z wiadomymi filmami odtwórczynią głównej roli była kiedyś zielona żaba?
A co do plaż Algarve to są one piękne. Muszę chyba bardziej się zdyscyplinować i opisać na moim blogu południe Portugalii. Szkoda tylko, że nie miałam tak frapujących skojarzeń w czasie pobytu nad oceanem. :)))
Wolałbym nie wracać myślami do tego, co było na kasetach, ale zapytam kolegę i dam znać 😉